LOADING

„Wystarczy nam dosłownie kilka fajnych fotek…”

To zdanie, które zazwyczaj słyszymy przed wykonaniem sesji z zakresu fotografii architektury wnętrz. Nieważne, czy odwiedzamy z aparatem mieszkanie na sprzedaż lub wynajem, świeżo otwartą restaurację, hotel, biuro czy stoisko targowe. Tak to się zazwyczaj zaczyna. „Bułka z masłem”, można by pomyśleć…

Tymczasem w praktyce sprawy mają się zupełnie inaczej. Każda fotografia architektury i wnętrz poprzedzona jest przygotowaniami, które pozwalają doprowadzić nas do jak najlepszego (czyt. spójnego z oczekiwaniami) efektu. Te zaś rozpoczynają się najczęściej od rozmowy z ludźmi, dla których fotografujemy. Zanim zaczniemy pracę, staramy się dowiedzieć jak najwięcej o samym miejscu, klimacie, jaki powinien w nim panować i jednocześnie być wyczuwalny na zdjęciach, które zrobimy.

Jeżeli współpracujemy z architektami, a efekt naszych działań ma wzbogacić ich portfolio, często dowiadujemy się o rozbieżnościach projektu i realizacji, staramy się zaplanować wszelkie poprawki, jakich możemy dokonać przed przystąpieniem do fotografowania. W innych przypadkach ustalamy, które elementy przestrzeni są kluczowe, co będzie wymagać korekcji podczas postprodukcji. Często pytamy o to, jakie detale są szczególnie istotne, aby nie pominąć ich podczas sesji.

Zestawienie naszej fotografii prezentującego efekt przebudowy domu jednorodzinnego w Poznaniu z archiwalną fotografią przedstawiającą stan sprzed realizacji projektu. [Proj. KTURA ARCHITEKCI]

Wszystkie te ustalenia pomagają nam odpowiednio zaplanować przebieg dalszych działań i choć mogłoby się wydawać, że wystarczy już po prostu rozstawić statywy i wykonać przyjemniejszą część pracy, z reguły przed wykonaniem samych zdjęć czeka nas jeszcze trochę fizycznej pracy. Na miejscu staramy się uporządkować wszystko zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, usunąć z kadru wszelkie przeszkadzające lub po prostu niepotrzebne elementy, tak żeby jak najmniej tego typu operacji czekało nas w trakcie pracy przy komputerach. Brzmi banalnie, jednak w praktyce fotografowanie architektury i wnętrz czasem przypomina wręcz wizytę na siłowni – zdarzało nam się wynosić z hotelowych pokoi meble niezgodne z projektem architektów wraz ze zrolowanymi wcześniej dywanami (miny napotykanych w korytarzu pracowników bywają wtedy naprawdę bezcenne!), usuwać z kadru wszelkiej maści bibeloty podczas fotografowania wnętrz domu, w którym ktoś zdążył już zamieszkać, tylko po to by tuż po zakończeniu zdjęć odnieść wszystko na miejsce.

Standardem podczas sesji zdjęciowych w lokalach gastronomicznych jest przemeblowanie całych pomieszczeń – w niedużych przestrzeniach wiąże się to z przestawianiem stołów i krzeseł tak, aby z jednej strony uniknąć nadmiaru „uciętych” mebli w kadrze, z drugiej zaś wygospodarować dostateczny dystans pomiędzy aparatem i fotografowaną częścią lokalu. A potem to samo ćwiczenie wykonujemy w odwrotnym kierunku, żeby sfotografować przeciwległy zakątek…

Nasze fotografie wnętrza Mercado Tapas Bar we Wrocławiu. Ujęcie na wprost (góra) nie stanowiło większego problemu, jednak żeby sfotografować każdy z boków (dół) bez wchodzenia na stół, nie obeszło się bez całkowitego przemeblowania lokalu… [Proj. TRABENDO.]

Po takiej rozgrzewce możemy zazwyczaj otrzeć pot z czoła i rozpocząć fotografowanie. Warto podkreślić w tym miejscu, że kluczem do udanych zdjęć architektury i wnętrz jest wykonanie kilku naświetleń każdego zaplanowanego kadru, tak aby nie zaniedbać żadnego widocznego w nim elementu. Dotyczy to nie tylko widoków za oknem, które akurat znalazło się w polu widzenia i nie powinno pozostać jedynie białą plamą na fotografii, lecz także szklanych bądź połyskujących powierzchni, zacienionych zakątków… Każde z tych zdjęć z osobna może czasami wydawać się nie do końca udanym dla zaglądających nam przez ramię zleceniodawców, ale już nasza w tym głowa, by ostatecznie osiągnąć satysfakcjonujący efekt.

Dodajmy, że wiele z wykonywanych przez nas zdjęć wymaga dodatkowych prac, jeżeli w kadrze znajdują się „przeszkody”, których nie da się usunąć siłą naszych mięśni. Właściciele restauracji raczej niechętnie zareagują, gdy poprosimy o pozwolenie na przesunięcie lodówki z napojami z ogromnym logo producenta, które pod każdym możliwym względem gryzie się z przytulną atmosferą wnętrza, a lokator pięknie zaprojektowanego mieszkania bezradnie rozłoży ręce, kiedy zapytamy, gdzie można przesunąć stare pianino z obgryzionymi dokładnie przez ukochanego psiaka nogami. Cóż, w takich wypadkach pozostaje wykonanie dodatkowych zdjęć faktur powierzchni i elementów pustych przestrzeni, którymi „zabudujemy” owe przeszkody w postprodukcji.

Prawdziwym biegiem przez płotki w tym kontekście jest fotografowanie stoisk targowych bądź obiektów architektonicznych przygotowywanych na potrzeby wydarzeń. W takich przypadkach nasza sesja zdjęciowa odbywa się zwykle pod koniec lub tuż po pracach montażowych, a jeżeli jest to niemożliwe (na szczęście rzadziej) – w czasie trwania wydarzenia. W obu przypadkach nagromadzenie wspomnianych płotków jest na tyle duże, że musimy naprawdę intensywnie główkować nad kompozycjami, które pozwolą nam później usunąć je ze zdjęć. Krótko mówiąc, im bliżej końca sesji jesteśmy, tym bardziej przytłacza nas ogrom dalszych prac.

No właśnie, sesja zakończona powodzeniem, a my nie jesteśmy nawet w połowie pracy. Jak to możliwe? Otóż tytułowe dosłownie kilka fajnych fotek w magiczny, opisany powyżej sposób zamienia się w kilkadziesiąt, a często nawet w ponad setkę zdjęć, które trzeba teraz opracować. Kolejne dni mijają nam na tym, by połączyć je na powrót w parę(naście) docelowych fotografii. Niech jednak nikogo nie zwiodą legendy o możliwościach programów do edycji fotografii, zaczarowanych suwaków i guzików, które zamieniają nieudane kadry w zapierające dech w piersi zdjęcia z kolorowych magazynów. Choć bez pomocy komputera ciężko byłoby uzyskać pożądany efekt końcowy, to jednak przede wszystkim praca podczas sesji i odpowiednie przygotowania do niej sprawiają, że wszystkie te cyfrowe sztuczki mają jakikolwiek sens.